|
|
|
str. 1 | 2
| 3
| 4 | 5 |
6
|
Wspomnienia wojenne Tadeusza Rumana, pierwotnie opublikowane w "Biuletynie IPN" pod tytułem "Z pomocą walczącej Warszawie".
W 1938 r., podczas wakacji, zacząłem latać na szybowcach. Miałem niecałe 19 lat. Rok później, także na wakacjach, sześć
czy siedem dni przed wybuchem wojny skończyłem kurs pilotażu motorowego w Stanisławowie na południu Polski – teraz to
już jest Ukraina. Wtedy nie mogłem nawet przewidzieć, jak bardzo przyda się to w czasie wojny.
Gdy wybuchła wojna, byłem w Czechowicach-Dziedzicach koło Bielska. Siostra spodziewała się dziecka i wyjechała do
Radomia, bo wszyscy domyślaliśmy się, że będzie wojna, tylko nie wiedzieliśmy kiedy. Jej mąż musiał zostać, bo
czekał na mobilizację.
Zawieźć konfitury
Siostra przed wyjazdem zrobiła bardzo dużo konfitur i prosiła, żebym je przywiózł do Radomia.
Odkładałem to, ciągle mówiłem sobie: jutro, jutro. Wreszcie to jutro było 1 września.
Spałem na piętrze, a mąż siostry na parterze. On pierwszy usłyszał, że niemiecki samolot zrzucił
dwie bomby w pobliżu rafinerii (bo w Czechowicach-Dziedzicach była anglo-amerykańska rafineria),
nie trafił i wracał. Wstałem, przygotowałem się do podróży, o godzinie 11 wsiadłem do
pociągu z zamiarem wyjazdu do Radomia. W nocy postawili pociąg na bocznicy, gdzieś koło
Oświęcimia. Już wracali z frontu pierwsi ranni żołnierze. Dojechaliśmy do Krakowa, z Krakowa
na północ tylko parę kilometrów, bo most był zburzony. Z powrotem do Krakowa.
W niedzielę, 3 września, dotarłem do Tarnowa. Pięknie świeciło słońce. Przed południem
nagle ogłaszają przez megafon, że Anglia wypowiedziała wojnę. Jaki tam był wielki
krzyk! Wszyscy się cieszyli. Tymczasem pociąg ruszył na wschód. Jakieś 50 kilometrów za
Tarnowem stanął w lesie. Nadleciało chyba z 12 dornierów, niemieckich bombowców.
Zrzucały bomby, było mnóstwo rannych. My – pasażerowie – pouciekaliśmy z pociągu.
Pamiętam, jak jeden żołnierz – widać, że dopiero zmobilizowany – nogę miał urwaną nad
kolanem. I tak stał krwawiąc pod drzewem...
Z okolic Tarnowa pojechałem do Lublina. W niedzielę, 10 września, byłem w Lublinie.
Dzień wcześniej, w sobotę, 9 września, był tam straszny nalot. Na peronie ciała zabitych
były poukładane aż pod dach. Śmierdziało, ciała się rozkładały, bo było bardzo gorąco.
I tam, pamiętam, jechał wojskowy transport. Był tam już wojskowy i cywilny dowódca stacji.
Jeden sierżant i kapral przyprowadzili podporucznika z piechoty, w mundurze. Trzymali go
za ręce. Okazało się, że to był Niemiec. Jechał z nimi już drugi dzień. Nadawał sygnały do
samolotów. Jechali towarowymi pociągami, w których były budki dla kolejarzy. I w takiej
budce go zauważyli. Stałem bardzo blisko, kiedy przyprowadzili go do kapitana. Rozmowa
była krótka. Kapitan pyta: „Czy jesteś podporucznikiem?”. On odpowiada perfekt po polsku:
„Nie”. „Skąd jesteś?” Odpowiada: „Z Łodzi”. „Ty nie jesteś z Łodzi. Rozstrzelać”.
Zabrali go, poszli jakieś 100 metrów dalej i rozstrzelali. Widziałem ten śmiertelny pot, jaki
pojawił się na jego twarzy po wyroku.
Sowieci
Mój pociąg znów ruszył na wschód. W sobotę, 16 września, przyjechałem do Równego.
Równe było już przy granicy rosyjskiej. Postawili pociąg na bocznicy. Następnego dnia,
w niedzielę, poszedłem do kościoła, a tam zgromadziło się chyba ze sto tysięcy ludzi –
i cywilów, i wojskowych. A całe Równe liczyło może 20–30 tysięcy. Kiedy wracaliśmy z kościoła,
już nadciągały sowieckie wojska. Już po kilku chwilach widzimy, że zaczęli aresztować
naszych oficerów. Aresztowani rzucali się w oczy, bo normalnie oficerowie nosili pasy,
a jak je zdjęli, to płaszcze wisiały na nich jak worki. Na początku Sowieci trzymali tylko
oficerów, innych wojskowych jeszcze puszczali. Ale już zorientowaliśmy się, co to za przyjaciele
przyszli. Po kilku dniach, żeby wyjechać, trzeba było dostać oficjalną przepustkę. No
i wróciłem na zachód.
Kurier
Mój brat był zawodowym oficerem w piechocie. Jego kolega przyszedł kiedyś do mnie
i pyta, czy wstąpię do armii podziemnej. „Ale to musi być w sekrecie” – mówi. Odpowiedziałem:
„Oczywiście”. Wstąpiłem i byłem kurierem między stroną sowiecką a niemiecką.
Niemieckiej strony w ogóle jeszcze nie kontrolowali, ale rosyjską strasznie. Nie mogłem
nawet rodzicom ani siostrze powiedzieć, że jestem w podziemiu. Siostra domyślała się, ale
nigdy jej nic nie powiedziałem. Przysięgałem, że nikomu nie wydam, co robię, do czego
należę, itd.
We Lwowie, gdzie była nasza centrala, dowiedzieli się, że mam ukończony kurs pilotażu.
Powiedzieli mi, że kończę pracę kuriera i pojadę do Francji. Ale podczas ostatniej
podróży kurierskiej zostałem aresztowany przez Sowietów. Chyba jednak udało mi się ich
przekonać, że moje podróże związane są tylko z odwiedzaniem rodziny, bo mnie wypuścili.
Miałem zresztą wszystkie dokumenty podrabiane, takie jak wydane przez NKWD. Moskale
nie byli w stanie ich zakwestionować.
|
|
|