|
|
|
str. 1 | 2
| 3 | 4 | 5 | 6
|
Wspomnienia wojenne Tadeusza Rumana, pierwotnie opublikowane w "Biuletynie IPN" pod tytułem "Z pomocą walczącej Warszawie".
Anglia
Z Freetown przybyliśmy do Liverpoolu w niedzielę, 6 czerwca 1942 r. Zburzony Liverpool
wyglądał strasznie, port był zbombardowany. Specjalnym pociągiem przewieziono
nas do maleńkiego miasteczka w Szkocji. I znów fabryka, a w niej materace. Tam mieliśmy
kilku oficerów, którzy mówili już po angielsku, bo przyjechali do Anglii z Francji w 1940 r.
Najpierw musieliśmy przejść tydzień kwarantanny, nie wolno było wychodzić. Kiedy po
kilku dniach okazało się, że nie wykryto żadnej choroby, wyszliśmy w sobotę na miasto i od
razu poszliśmy na dansing. Była to dość dziwna zabawa, bo na jednego chłopaka przypadało
7 czy 8 kobiet. Jak któryś z nas tylko parę kroków zatańczył, to już podchodziła inna
dziewczyna i odbijała. Zdarzyła się jedna, która nie pozwalała mnie odbijać. Cały czas coś
do mnie mówiła, a ja nic nie rozumiałem, znałem niemiecki, ale angielskiego w ogóle nie
rozumiałem. A ona cały czas powtarza: Parents, parents... Wreszcie mówi: Mother and
father – coś zacząłem rozumieć, bo to brzmiało podobnie jak po niemiecku. W końcu
gestami zaczęła pokazywać, że rodzice pojechali na weekend. I poszliśmy do domu, później
spotkałem ją jeszcze parę razy...
Bombardowanie Niemiec
Po pewnym czasie pojechaliśmy do Blackpool, gdzie była baza polskiego lotnictwa,
i stamtąd na kurs i do dywizjonu. Ponieważ miałem już wcześniej szkolenia, szybko znalazłem
się w dywizjonie i zacząłem latać. Mój pierwszy lot był na Aachen, na bombardowanie
Niemiec. Aachen jest blisko granicy niemieckiej z Holandią. Później byłem dwa czy trzy
razy na Kolonii, trzy razy na Hamburgu w 1943 r. Co czułem podczas tych bombardowań?
Bardzo się cieszyłem, bo pamiętałem, co Niemcy robili w Polsce. Czułem do nich większą
niechęć niż do Sowietów, mimo że siedziałem przecież w sowieckim więzieniu (jeśli chodzi
o Rosjan, to nienawidziłem enkawudzistów, ale pamiętałem zwykłych, dobrych ludzi). Bombardując
niemieckie miasta, zawsze miałem przed oczami to, jak oni traktowali mój naród,
jak trzeba było schodzić z chodnika, bo szedł Niemiec...
Loty nad Polskę
Najpierw latałem na Wellingtonach, później na Halifaksach i w końcu na amerykańskich
Liberatorach. Później poszedłem do dywizjonu do zadań specjalnych nr 301, w zasadzie
do eskadry 1586 do zadań specjalnych. Zaopatrywaliśmy armie podziemne w różnych
krajach. Nad Polską byłem 19 razy. Przed Powstaniem 11 razy robiliśmy zrzuty w lasach
koło Lublina i w Puszczy Kampinoskiej. Raz Amerykanie przywieźli do nas jakiegoś dowódcę
z armii podziemnej. Wylądował rano u nas i miał z nami pogadankę. Mówił: „Jak wy
zrzucacie, to zaraz wszystko jest chowane w lesie. Niemcy zwykle o tym wiedzą, ale noc
należy do nas. Kiedy rano przychodzą Niemcy, to wszystko jest już ukryte”.
Niekiedy zrzucaliśmy także ludzi. Pamiętam, kiedyś czekaliśmy na lot, słońce piecze, a tu
chodzi chyba jakiś Anglik, oficer, w mundurze i w kombinezonie. My między sobą rozmawiamy
po polsku, czy to nie jest jakiś szpieg. A on nagle się zwraca do nas i mówi: „I´m going with you.
Ja lecę z wami”. Po polsku też umiał. I nam opowiada, że dzisiaj w nocy będzie, gdzieś w barze,
rozmawiał z Niemcami. Po niemiecku mówił doskonale. Ludzi zrzucaliśmy przeważnie do Polski,
do Grecji. Rozmawialiśmy z nimi w samolocie. To byli doskonale wyszkoleni wywiadowcy, mówili
świetnie po niemiecku, mieli dolary i złoto. W kombinezonie mieli zwykle malutką kieszonkę
z arszenikiem. W razie wpadki nie czekali, aż będą torturowani. Woleli śmierć, bez możliwości
wydania jakiejkolwiek tajemnicy. Nigdy później ich nie spotkałem, ale wiem, że niektórzy przeżyli.
Później brałem udział w każdej kolejce lotów nad walczącą Warszawę – latałem 8 razy.
W naszej eskadrze było 12 załóg. Jak któraś załoga zginęła, to z Anglii przylatywały uzupełnienia,
żeby wyrównać skład. Bardzo się cieszyłem, kiedy mogłem pierwszy raz polecieć do
Polski. To były długie loty, najdłużej trwały te z Brindisi nad Warszawę – ponad 10 godzin.
Czy 10 godzin to było męczące? Nie. Teraz męczy mnie dwugodzinny lot z Manchesteru
do Warszawy, ale wtedy człowiek nie myślał o zmęczeniu.
|
|
|