301.dyon.pl




Lotnicy

Biografie

Wspomnienia

Inne teksty








str. 1 | 2


Wspomnienia por. Stefana Ostrowskiego.

"Z uwagi na niekorzystną sytuację po upadku Francji nasze przeszkolenie, że tak się wyrażę - rekruckie, znacznie się skróciło. Kłopotu ze znajomością silników nie było. W kraju mieliśmy do czynienia z różnymi typami, jedynie mieliśmy trudności z opanowaniem języka technicznego, ale i to dało się oswoić. Po paru tygodniach zwrócono nam stopnie i rozprowadzono po jednostkach angielskich. Mnie z kilkoma brygadami mechaników przydzielono do jednostki montażowej, tzw. Maintenance RAF Volunter Reserve. Zadaniem naszym był montaż silników na płatowce i przygotowanie do lotu. Czas wyznaczony - sześć dni. Po kilkutygodniowej pracy brygady doszły do perfekcji i te czynności wykonywały w ciągu czterech dni. Angielskie brygady nie wytrzymały konkurencji, nasze zdobyły wielkie uznanie u kierownictwa, które stawiało je za wzór. A za dobrą pracę otrzymywali 43-godzinne przepustki. W tej jednostce przesiedziałem siedem miesięcy. Po kapitulacji Francji organizacja polskiego lotnictwa ruszyła znacznie naprzód.

W szybkim tempie formowano dywizjony bombowe i myśliwskie. Ośrodek wyszkolenia ziemnego powstał w Blackpool na wybrzeżu Morza Irlandzkiego. Głównym dowódcą był generał brygady pilot Władysław Jan Kalkus. Zakwaterowano nas na kwaterach prywatnych i w hotelach. Stąd wysyłano nas do formujących się eskadr bojowych na stałe miejsce postoju. Było lato 1941 roku, piękna pogoda. Blackpool, miasto atrakcyjne, wybitnie letniskowe, pięknie wyposażone w różnego rodzaju lokale rozrywkowe, do którego ludzkość zjeżdżała na weekendy. Nie zabrakło ciekawskich, żądnych poznania Polaków tak dzielnych w obronie Londynu. Do najwspanialszych zabudowań należał pałac sportowy, tam było wszystko, czego dusza zapragnęła, na miejscu hotel, sala balowa, sala sportowa z trybunami, restauracja, kawiarnia, kino, teatr, na dole w podziemiach, z wybiegami na zewnątrz - zwierzyniec. To wszystko było usytuowane na TALBOT SQUARE i na PRINCESS PARADE, na samym wzniesieniu wybrzeża Morza Irlandzkiego. Na drugim końcu miasta, w kierunku południowym, było drugie wspaniałe miejsce rozrywkowe, tzw. PLEASURE BEACH. (...)

Blackpool dla tubylców to była sobota i niedziela weekendowa - kiedy to całe zgrupowanie wylegało na plaże do gry w siatkówkę i inne gry sportowe. A wszyscy byli pięknie opaleni na brązowo, wypoczęci, dobrze zbudowani. Toteż nasze wojsko od razu zdobyło wielką sympatię, zwłaszcza u Angielek. Stamtąd też wywiozłem bardzo miłe wspomnienia. Właśnie tam na krytej pływalni zapoznaliśmy starszą panią nauczycielkę i dwie jej siostrzenice, jeszcze studentki, Dorini i Dorys. Wszystkie panie chętnie chciały się nauczyć pływać, szczęśliwie trafiły na szkoleniowca, za to pani nauczycielka chętnie prowadziła z nami conversation. Po kilku spotkaniach pani auntie czyli ciocia, zaprosiła nas do domu. Pięknie grała na fortepianie i śpiewała. Była wolną, miała około czterdziestu lat, głównie interesował się nią kolega Janek Głowacki. Po kilku tygodniach los rzucił nas w inne strony. A jednak w 1946 roku, już po wojnie, będąc w Blackpool pożegnać znajomych, przypadkowo spotkałem Dorin już jako mężatkę, żonę porucznika pilota T. Szewca, naszego znajomego. Pożegnałem też paru znajomych kolegów, którzy poważnie byli zaawansowani w założeniu rodzin na obczyźnie. Wszystko ma swój kres.

Zaczęły się przydziały do nowo formujących się dywizjonów. Dostałem przydział do Polskiej Jednostki Pilotażu Wstępnego Nr 25 w Hucknall. Zameldowałem się u dowódcy ośrodka szkoleniowego kapitana Młynarskiego, który kazał mi objąć szefostwo administracyjne łącznie ze szkołą pilotów. Stanowczo odmówiłem. Na argument, że jest dużo podoficerów liniowych, którzy czekają na funkcję, pan kapitan w zdenerwowaniu wyrżnął czapką o podłogę i kazał mi się wynosić za drzwi. Cieszyłem się, że wymigałem się od tej funkcji. A jednak. W nocy w walce powietrznej został uszkodzony samolot myśliwski prowadzony przez kapitana Mieczysława Pronaszkę, który ratując się wylądował na spadochronie w naszej okolicy. Kapitana M. Pronaszkę znałem ze Lwowa. Razem służyliśmy w 6 pułku lotniczym i dlatego uległem jego namowom, żeby objąć szefostwo choćby na trzy miesiące. Przeciągnęło się prawie do roku. Trudną sprawą było doprowadzić wojsko od czasu przekroczenia granicy, do stanu przyzwoitego posłuszeństwa obowiązującego w zorganizowanej jednostce. Z uczniami szkoły pilotów nie było problemów. Chłopcy młodzi ochotnicy, większość przedpoborowi. Zdyscyplinowani, im na pewno zależało na ukończeniu szkoły z dobrym wynikiem. Natomiast z obsługą ziemną, służbą administracyjną, jak kucharze, łapiduchy czy grupa ordynansów, to była zbieranina, składająca się z ludzi nadetatowych wydzielonych z dywizjonów. Z nimi był największy kłopot. Uciekali do miasta bez przepustek, spóźniali się na zbiórki. A był taki, że nie chciał wstawać rano na pobudkę. Żadne apele i perswazja nie pomogły. Zaczęły się karne raporty. A nawet dla przykładu jednego z takich opornych wysłano do Szkocji do zakładu dla nieposłusznych na dwa miesiące. Stamtąd wracał uzdrowiony z nabytą przedwczesną siwizną.

Do tego przybytku prowadziły trzy bramy. Nowicjusz od pierwszej bramy do drugiej szedł normalnie. Od drugiej do trzeciej szybkim krokiem, na trzeciej bramie dostawał opiekuna i całe dwa miesiące wszystko wykonywał biegiem. Opiekunem, w zależności od narodowości delikwenta, był dla Polaka - Niemiec, dla Anglika - Irlandczyk, dla Czecha - Polak, dla Niemca - Francuz itp. Jadł stojąc twarzą do ściany i to na czas, w celach ruchome prycze, w zależności od potrzeb chowane. Wszystkie prace wykonywane musiały być w biegu. Po dwóch miesiącach musiał być wyleczony. Chyba że nie wytrzymał. Pomagało. Wszyscy panicznie bali się tego poprawczaka. (...)

cofnij
str. 1 | 2





Jedynka | Lotnicy | Biografie | Wspomnienia | Fotografie