|
|
Lot do Polski z dn. 09 września 1943 r. we wspomnieniach St. Masłonia
Pół godziny przed startem już byłem w samolocie, aby lepiej obznajomić się z maszyną i sprawdzić paliwo. Parę minut przed
startem przyjechała limuzyna z czteroma skoczkami, w tym jedna kobieta (piękna blondynka*). Cichociemni zajęli swoje miejsca i
o godz. 18.15 nastąpił start. Obciążony samolot pomału i ociężale odrywał się od ziemi. Tu chcę zaznaczyć, że loty do Polski
odbywały się na niskiej wysokości i w nocy księżycowe. Na szarówce byliśmy jeszcze nad wodą, ale przez "astro", gdzie było
moje stanowisko, juz mogłem zobaczyć brzeg szybko zbliżającego się lądu. Nagle uderzył mnie niespodziewany i przerażający widok
jak tysiące świetlnych pocisków idzie wprost na nas, więc przestraszony wołam do pilota, że z lądu bardzo celnie strzelają, a
on mówi bym się nie bał, bo to tylko złudzenie optyczne. Zwrócił jednak maszyną i poleciał wzdłuż brzegu, by przekroczyć go w
dogodniejszym miejscu, ale okazało się, że wszędzie tak samo do nas grzeją z artylerii i karabinów maszynowych, więc pilot
powiedział, by się przeżegnać i polecieliśmy. Maszyna skakała w podmuchach wybuchów, ale udało nam się przelecieć ten odcinek
bez zadraśnięcia.
Przez tereny niemieckie lot był bardzo spokojny. Nad Polską każdy z załogi rozglądał się i czegoś jakby szukał. Krew w żyłach
stężniała na widok Wisły, jezior, lasów i ziemi ojczystej. Mijaliśmy snem pogrążone wioski i miasteczka, aż dotarliśmy do
miejsca placówki. Trzy światełka w trójkącie, wymiana sygnałów i przelot z rzutami, najpierw czterech skoczków, a za drugim
zasobniki. Zadanie wykonane, ostry skręt na kurs do Anglii. W drodze powrotnej lecieliśmy blisko Dęblina i można było zauważyć
kręcące się samoloty szkolne. Widocznie Niemcy tutaj szkolili swoich piratów. Czasem któryś przelatywał tuż obok nas, a
strzelcy pokładowi ledwo mogli wytrzymać, by do nich nie puścić serię, chociaż było zabronione, aby nie zdradzać lotu.
Podczas lotu, na dwóch różnych lotniskach zapaliły się światła na pasach wybiegowych, widocznie myśleli, że to ich samolot
podchodzi do lądowania.
Nasza trasa powrotna biegła przez Danię i tu właśnie rozpoczęły się kłopoty. Zostaliśmy zaatakowani przez dwa myśliwce. Przy
pierwszym ataku, nasz strzelec także posłał serię do myśliwców, ale oni celnie ostrzelali jego wierzyczkę, która została
unieruchomiona. Miał szczęście, nie został trafiony, tylko kciuk trzymany na rączkach karabinów był zaczepiony. Teraz naszą
obroną były jedynie gwałtowne uniki. Strzelali jak do kaczki, pociski przeszywały kadłub i płaty skrzydeł, które miały dźwięk
jakby ktoś rzucał garściami grochu o ścianę. Lecieliśmy na resztkach paliwa i trzeba było przełączyć na zapasowe zbiorniki by
silniki nie przestały równo grzać, co zrobiłem z dużym trudem bo samolotem rzucało a zawory były umieszczone za tylnym
wzmocnieniem skrzydeł. Resztę czasu spędziłem w kabinie "astro" ostrzegając pilotów z której strony nadchodzi atak. Naszym
ocaleniem były małe chmurki, umiejętności pilota i duża doza szczęścia, bo maszyna była dobrze podziurawiona i z trudnością
dowlekliśmy się do bazy w Tempsford. Lot trwał trzynaście godzin i cały czas byłem w napięciu nerwowym i chociaż właściwie nie
bałem się o własne życie, bo w gruncie rzeczy czasu nie było o tym myśleć, ale za to troską moją było, aby nie zabrakło paliwa
i aby silniki nie odmówiły posłuszeństwa. Nic też dziwnego, że po pierwszym locie bojowym byłem wykończony i dobrze, że nie było
lotów następnej nocy, bo naprawdę nie byłem zdolny do jakiejkolwiek pracy.
* Piękną blondynką była Elżbieta Zawacka, pseudonim "Zo" - jedyna kobieta wśród Cichociemnych.
źródło: Stanisław Masłoń, "Królewska załoga". Jednodniówka, XV Światowy Zjazd Lotników Polskich, Montreal, 1984.
|
|
|