|
|
|
str. 1 | 2
| 3
| 4 | 5
|
"Będzie to twój ostatni lot..."
Relacja pilota, W/O Leszka Owsianego, jaką spisał Tomasz Ogieniewski w 1989 roku.
Zajmujemy swoje stanowiska. Jest jeszcze zupełnie widno, gdy siadam w swoim fotelu. Denisienko kolejno budzi
sera naszego Halifaxa - po chwili cztery Merliny pracują równo na wolnych obrotach. Jeszcze tylko kilka
procedur przedstartowych: przełączenie iskrowników, sprawdzenie hamulców, intercommu itd. i po uzyskaniu
zgody kołujemy na start.
Tym razem startujemy od Adriatyku - taki kierunek startu dyktuje nam dzisiejszy wiatr. Powoli przesuwam
dźwignie gazu do przodu. Lewe silniki ryczą na pełnej mocy. Samolot ruszył z miejsca i zaczyna powoli nabierać
prędkości. Kretowicz trzyma lewą ręką dźwignie gazu, ja zaś odpycham oburącz wolant, aby możliwie
szybko unieść ogon maszyny. W połowie pasa udaje mi się to. Dokładnie w tym momencie Kretowicz daje prawym
Merlinom pełną moc, ja zaś nie odrywając rąk od wolantu prawą nogą przytrzymuję samolot w osi pasa.
Zna się te pewne niuanse startowe na Halifaxie... Samolot przyspiesza teraz jakby żwawiej i przy końcu pasa
ściągam nieco wolant na siebie. Ryk sliników rozdziera powietrze, a rozdygotany Halifax z trudem odrywa się
od ziemi, jakby niechętnie opuszczał swoją bazę.
Robię niską, szeroką rundę nad lotniskiem, kierując się nad Adriatyk. Kretowicz schował już podwozie,
prędkość wzrosła, mogę więc schować klapy. Halifax jest nieco twardszy w sterach od Wellingtona i każde zadarcie
nosa przy chowaniu klap wymaga użycia trymera. Przy dużym obciążeniu - co ostatnio jest regułą - chowam klapy
stopniowo, za każdym razem wyważając maszynę podłużnie. Prędkość stopniowo rośnie, przechodzę na wznoszenie.
Powietrze nad Adriatykiem jest mniej nagrzane i przez to bardziej nośne. Czuć to wyraźnie - Halifax już nie drży,
można mieć do niego pełne zaufanie. W ogóle jest to dobry samolot - gdyby tylko te starty były trochę lżejsze...
Ster przejmuje Kretowicz. Ja zsiadam z fotela i zakładam battledress oraz szelki do spadochronu. Za chwilę
to samo robi Kretowicz. Dopiero teraz jest na tyle chłodno, że można przebrać się bez obawy niezbyt przyjemnego
spocenia. Nawigator W. Schöffer podaje aktualny kurs. Po kilkunastu minutach zaczyna się ciemna plama albańskiego
brzegu. Widać wyraźnie piętrzące się Góry Dynarskie. Lekkie pchnięcie dźwigni gazu, pokrętło trymera leciutko
do tyłu.
Halifax pracowicie pnie się do góry. Pewien zapas wysokości nad Górami Dynarskimi jest nam potrzebny.
Niebawem nawigator podaje nowy kurs. Skręcam nieco na północ, kierując się w stronę doliny węgierskiej.
Teren stopniowo obniża się. Cofam dźwignię gazu i zniżam lot. W pobliżu Balatonu są niemieckie stacje
radiolokacyjne i stacjonuje tam jednostka nocnych myśliwców. Miałem już kiedyś spotkanie z nimi i wolę unikać
ich "miłego" towarzystwa. Jest już ciemno, jednak dostrzegam z tej wysokości kontury i zarysy znanych mi okolic.
Ile to już razy tędy przelatywałem?...
Czas płynie miarowym rytmem. Minęły już trzy godziny od startu z lotniska
w Brindisi. Przelecieliśmy nad Dunajem. Daję znak Kretowiczowi, aby przjął ster. Chcę się nieco odprężyć -
niedługo pojawią się Tatry. Przypomina mi się pewien truizm odnoszący się do dalekich lotów ze zrzutami, który
chyba jeszcze w Wielkiej Brytanii - usłyszałem od jednego z "radiotów": "Trzeba lecieć tak nisko, jak to jest
tylko możliwe i tak wysoko, jak trzeba". Ba - uśmiecham się sam do siebie. Trzeba lecieć tak, aby cało wrócić
do bazy - to jest moja reguła, która do tej pory zawsze mi się sprawdzała. Zerkam w prawo - Kretowicz dostrzegł
mój uśmiech i jemu też mina trochę poweselała.
Tak, ja też kiedyś odbywałem swój pierwszy lot bojowy. Było to jeszcze w czasie mojego pobytu w jednostce treningowej
OTU: 18 sierpnia 1943 r. poleciałem ze swą załogą na Wellingtonie, aby zrzucić ulotki przewożone w luku bombowym.
Wkrótce przydział do Dywizjonu Bombowego 300, lot wprowadzający na "wysoką" wojnę, loty na minowanie. Później - po
krótkim odpoczynku - przeszkolenie na Halifaxie, druga tura lotów bojowych - tym razem w eskadrze 1586 Dziś lot
wprowadzający z Kretowiczem. Zaraz, zaraz. Kiedy to ja wykonałem swój pierwszy lot bojowy? Toż to było niespełna
rok temu! Jak ten czas leci!
|
|
|