301.dyon.pl




Lotnicy

Biografie

Wspomnienia

Inne teksty








str. 1 | 2 | 3


Na swoim miejscu

Znalazłem sie w grupie 50 mechaników samolotowych, którą skierowano do ośrodka przeszkolenia i zgrania załóg w Upwood. Bardzo przyjemnie wspominam ten okres szkolenia, mimo że trwało bombardowanie Londynu i lotnisk (Bitwa o Wielką Brytanię). Anglicy szybko zorientowali się w umiejętnościach polskich mechaników samolotowych. Byliśmy dobrze przygotowani i mieliśmy sporo wiadomości nabytych w szkołach lotniczych w Polsce. Nasze samoloty miały angielskie silniki, stąd nie mieliśmy kłopotów ze znajomością ich budowy i z angieliskim nazewnictwem.

W dzień moich imienin, 19 marca 1941 r., w Acklinton otrzymałem przydział do 317. Polskiego Dywizjonu Myśliwskiego "Wilno". Czyż mogłem spodziewać się piękniejszego prezentu? W nowym dywizjonie poczułem, że jestem na swoim miejscu. Byłem jednak mechanikiem naziemnym, dlatego myślałem wciąż o tym, aby zostać mechanikiem pokładowym na latających maszynach.

Dywizjon do zadań specjalnych

Stało się to możliwe, gdy w styczniu 1943 roku skierowano mnie do angielskiego dywizjonu 138 do zadań specjalnych w 301 Eskadrze Polskiej. W tym czasie były wykonywane loty do Polski z pomocą materiałową i zrzutami cichociemnych - dla Armii Krajowej. Do zadań tych używano dwa typy samolotów - Liberator i Halifax. Loty do Polski były wyjątkowo trudne i wymagały od załóg wysokiego kunsztu i odporności psychicznej. Przeciętnie trwały około 14 godzin. Długość trasy, np. do obecnego województwa małopolskiego, wynosiła w przybliżeniu 1000 kilometrów. Wszystkie przeloty narażone były na silny ostrzał niemieckiej artylerii i ataki myśliwców. Ginęły całe załogi, a straty z tego tytułu były trudne do nadrobienia. Dla Anglików był to sygnał do ograniczenia liczby lotów nad Polskę. Ale gdy zaistniała możliwość przerzucenia części sił lotniczych do Afryki, w czwartym kwartale 1943 roku, na lotnisko Sidi Amor koło Tunisu, skierowano tam także dywizjon 138 do zadań specjalnych z polską eskadrą.

Stamtąd właśnie - ożywia się Zubrzycki - rozpoczęły się wyprawy nad Polskę. W nocy z 18 na 19 grudnia 1943 r. nasza załoga pod dowództwem por. pil. Jana Dziedzica otrzymała zadanie wykonania lotu do Polski ze zrzutem materiałowym dla placówki AK 'Rybitwa' koło Krosna. Na pokładzie mieliśmy sześć zasobników z bronią i amunicją oraz sześć paczek po ok. 100 kg z materiałami opatrunkowymi. Ten pierwszy lot z gorącej Afryki do ośnieżonej Polski miał swój wymiar emocjonalny. Do paczek dołączyliśmy życzenia, zapakowaliśmy opłatki i jakieś drobiazgi, aby w ten szczególny dzień stały się symbolem naszej łączności z krajem. Zadanie zostało wykonane, zrzuty trafione. Po 12 godzinach przebywania w powietrzu wróciliśmy szczęśliwie do bazy.

Pokonani przez... pogodę

W pierwszych dniach stycznia 1944 roku loty do Polski zostały wznowione. Teraz jednak samoloty startowały z lotniska Campo Casale koło Brindisi we Włoszech. W nocy z 5 na 6 stycznia wystartowały cztery załogi z naszej eskadry. Lecieliśmy, jak poprzednio, na Halifaxie JN-911 pod dowództwem J. Dziedzica nad placówkę "Stolnica" koło Radzymina. Na pokładzie mieliśmy dwanaście zasobników, dziewięć paczek oraz ekipę trzech skoczków pod dowództwem doświadczonego cichociemnego, mjr. dypl. Felicjana Majorkiewicza.

Lot ten głęboko zapisał się w mojej pamięci. Wkrótce po starcie nagle pogorszyła się pogoda. Z tego powodu zatrzymano na lotnisku już resztę załóg. Po chwili wpadliśmy w potężną wichurę, która w pewnym momencie przeszła w huragan. Nasz Halifax zaczął tracić szybkość, piloci walczyli desperacko z żywiołem. Sytuacja była naprawdę groźna, maszyną rzucało niemiłosiernie, a nasze myśli stawały sie coraz czarniejsze...

Dotarliśmy nad Jugosławię, ale nie mieliśmy już żadnych szans na dalszy lot - piloci nie byli w stanie manewrować samolotem. Nie było innego wyjścia, jak tylko zawracać. Po pewnej chwili zaczęliśmy błyskawicznie spadać. Z wysokiego pułapu runęliśmy o kilkaset metrów w dół. Wydawało mi się, że już spadamy ku smierci... Tymczasem piloci, nie wiem jakim cudem, wyprowadzili samolot z opresji. Z jakąż ulgą odetchneliśmy, gdy pod nami ukazało się lotnisko. Byłem poobijany, miałem złamane cztery żebra, ale - żywy.

Po podsumowaniu strat poniesionych tej nocy przez naszą eskadrę okazało się, że z dwóch załóg poległo 15 osób i tylko jeden kolega uratował się, wyciągnięty cudem z morza. Dwie załogi przeżyły. Na cztery samoloty dwa zostały rozbite, a dwa wycofane do remontu. Po tak ciężkich stratach w jednej tylko operacji szansa lotów nad Polskę zmalała, ale nie została całkowicie wstrzymana.

Nad krajem panowały głębokie ciemności, niebo było bezksiężycowe, gdy w nocy z 24 na 25 lutego lecieliśmy z czteroosobową ekipą skoczków i zaopatrzeniem wojskowym, by dokonać zrzutu na placówkę 'Obraz' koło stacji kolejowej Tłuszcz. I tym razem złe warunki atmosferyczne udaremniły wykonanie zrzutu, bo nie udało się nam nawiązać łączności z placówką AK. Powróciliśmy do bazy po 11 godzinach lotu zmęczeni, zawiedzeni.

cofnij
str. 1 | 2 | 3





Jedynka | Lotnicy | Biografie | Wspomnienia | Fotografie