
|



|




|
str. 1 | 2 |
3

|

Spełnione marzenia

- Być lotnikiem, mieć stalowy mundur i czapkę - marzenia te obudziły się we mnie już we wczesnych latach -
zaczyna opowieść o swojej życiowej pasji pan Zubrzycki. - Już w V klasie gimnazjum klasycznego w Stryju, jako
szesnastoletni - bez nieżyjącej już matki - zdecydowałem o własnym losie.
Udało mi się dostać do Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy. Szkoła ta miała za zadanie
przede wszystkim odmłodzić kadrę lotniczą w kraju oraz zwiększyć siły i znaczenie młodego lotnictwa polskiego.
Wychodzili z niej adepci do pilotażu, radiooperatorzy i mechanicy do obsługi technicznej samolotów. Trzy lata
nauki to okres trwardej, żelaznej dyscypliny. Szkołę ukończyłem w 1933 roku, w której obok wiedzy fachowej
głęboko zostały wpisane w podświa- domość, każdego z nas najwyższe wartości: Bóg - Honor - Ojczyzna.

Bojowy chrzest

Na krótko przed wybuchem wojny odkomenderowano mnie ze Lwowa na lotnisko pod Widzewem koło Łodzi - już jako
mechanika ze sporymi kwalifikacjami. Wczesnym rankiem 1 września 1939 roku, gdy zmierzałem w stronę lotniska,
by przeprowadzić rutynowe zabiegi przy samolotach, za które byłem odpowiedzialny, usłyszałem nad głową łoskot
lecących ciężkich samolotów. Nie był to warkot naszych maszyn...

Następnego dnia, 2 września, nad Łodzią rozegrała się jedna z największych walk powietrznych z niemieckimi
samolotami w czasie kampanii wrześniowej. Rozpoczęła się - pamiętam - wczesnym rankiem nalotem eskadry
messerchmittów z celem wywabienia naszych mysliwców, związania ich walką i 'oczyszczenia' w ten sposób
przestrzeni nad miastem dla zbliżających się samolotów bombowych. Manewr ten udał się Niemcom tylko połowicznie.
Heroiczna obrona polskich myśliwców przed heinklami wroga uniemożliwiła im zbombardowanie Łodzi i zmusiła
do zrzucenia bomb poza miastem. Nie zgadzam się z opiniami tych, którzy całkowicie marginalizują jakikolwiek
udział polskiego lotnictwa w pierwszych dniach września 1939 roku. Z oficjalnych źródeł (w tym także
niemieckich) bowiem wynika, że Luftwaffe straciła na Polską 285 samolotów i 539 osób personelu latającego,
z czego 150 zestrzeliły polskie myśliwce, 88 artyleria przeciwlotnicza, a także strzelcy pokładowi polskich
bombowców i samolotów rozpoznawczych. Jeżeli do liczby zestrzelonych nad Polską samolotów wroga doda się
maszyny uszkodzone, które z tego powodu zostały skasowane ze stanu Luftwaffe, to łącznie jej straty zadane
przez Polaków stanowią 564 samoloty. Dla Niemców nie był więc to margines.

Z obozu do obozu

Potem była Rumunia, gdzie Zubrzycki znalazł się wraz z rzeszą blisko 9300 polskich lotników internowanych w
tym kraju. Przebywali w wielu obozach. "Byłem w niejednym z nich: w Staropyńcu, w Bobodach, skąd z kolei
przerzucono nas do największego obozu w Tirgo-Jiu - wspomina pan Józef. - Licząc na możliwość przerzutu
nas na Zachód, najpierw zaopatrzyłem się w cywilne ubranie. Ponieważ jednak sprawa wydostania się z Rumunii
przedłużała się, postanowiłem działać na własną rękę. Zaplanowałem ucieczkę. Los zesłał mi ratunek, bo
napotkałem innego lotnika-uciekiniera, który znał adres punktu kontaktowego dla polskich uchodźców. Był tam
łącznik, który zaprowadził nas do kryjówki pełnej Polaków. Łącznik zaopatrzył nas w bilety kolejowe do
Bukaresztu, gdzie z kolei w polskiej ambasadzie otrzymałem paszport na nazwisko 'Zubański' i za sprawą
działającej siatki przerzutowej, przez Jugosławię dotarłem do Grecji. W Atenach oczekiwałem na polski
statek 'Warszawa', by z pobliskiego Pireusu odpłynąć nim do Marsylii.

We Francji, choć już byłem w sojuszniczym wówczas kraju, wypadło mi żyć znów w obozach, których miałem
serdecznie dość. W wyniku ewakuacji, głównie z Rumunii i Węgier, znalazło się w nich 8300 polskich lotników.
Najpierw pełen insektów obóz w Septfond, potem Le Bourget pod Paryżem, w Lyonie przy lotnisku Bron i w obozie
w Andrezieux. Brak zajęcia w obozach, a szczególnie brak perspektyw na szybkie powołanie do wojska, nie
sprzyjał dobrej atmosferze. O moim dalszym losie miał zadecydować upadek Francji. Pod koniec czerwca 1940 roku
opuściliśmy ten kraj na statku 'Arandora Star', udającym się do Liverpoolu.

|



|
|