|
|
|
str. 1 | 2
|
Loty do Polski we wspomnieniach Jana Podoskiego
Samoloty braliśmy początkowo od Anglików, ale latały wyłącznie polskie załogi. To byli lotnicy, którzy mieli wylatane
loty bojowe i jakbyśmy to dziś powiedzieli - latali ponad normę, ochotniczo. Potem otrzymaliśmy do dyspozycji jeden z
polskich dywizjonów - zdaje się 301 - i wówczas zaczęły latać również załogi brytyjskie. Anglicy wykonywali bowiem podobne
loty do Francji, Norwegii itp. Nawiązała się więc pewnego rodzaju współpraca - w zależności od tego, w jakim kierunku ze
względu na pogodę można było lecieć, nasi piloci latali do tamtych krajów, a Anglicy do Polski.
Lot do Polski to był dla załóg ogromny wyczyn, przy czym nie tylko bojowy, ale w ogromnej mierze sportowy - szczególnie
w późniejszym okresie. Początkowo bowiem lataliśmy w noce księżycowe, co ułatwiało orientację. Niemcy jednak dość szybko
przejrzeli nasze zamiary i ich myśliwce zaczęły urządzać polowania. Wtedy zdecydowaliśmy się latać wyłącznie podczas ciemnych
nocy. Teoretycznie mieliśmy w miesiącu dwa tygodnie, w ciągu których można było organizować loty. Praktycznie lotnych nocy
było znacznie mniej. Do Polski leciało się przez trzy strefy klimatyczne i doczekać nocy, w której pogoda na całej trasie
przelotu byłaby znośna, nie było wcale łatwo.
Lot to był wielki wyczyn sportowy - proszę sobie wyobrazić pilota, który jedynie na podstawie mapy i własnego nosa musiał
trafić z Londynu do - powiedzmy - polanki leżącej niedaleko skrzyżowania dróg polnych za miejscowością Gruszka koło Wiązownej.
Przy czym mógł tej Gruszki szukać nie dłużej niż 15 minut - takie były wymogi regulaminu, wynikające z tych historii paliwowych.
Podawaliśmy pilotowi zawsze dwie placówki - jeśli nie znalazł pierwszej, mógł zrzucać na drugą. Placówki, w momencie gdy
usłyszały samolot, wystawiały sygnały świetlne. Początkowo układ sygnałów był jeden, tzn. w kształcie krzyża, który wskazywał
jednocześnie kierunek wiatru. Potem Niemcy zaczęli wystawiać podobne sygnały i przejmować zrzuty, musieliśmy więc zmieniać
co miesiąc układ sygnałów.
Mieliśmy interesujące wyniki - polskie załogi w 80% odnajdywały placówki, załogi brytyjskie - równie chętne i równie śmiałe
- tylko w 30%. To była sprawa świadomości, że rzuca się swoim, sprawa zrozumienia wagi, jaką dla podziemia w kraju miały te
zrzuty no i oczywiście nasi prawie nigdy nie przestrzegali tych 15 minut - szukali na ogół do skutku i wracali potem dosłownie
na ostatnich kroplach paliwa. Tłumaczyli się potem bardzo prosto - "zgubiłem się w drodze powrotnej" - zgubić się było wolno.
|
|
|