|
|
"Kto na myśliwca, a kto na bombowca?" - wspomnienia S. Korpowskiego
Zapewne każdemu polskiemu pilotowi marzyło się, by latać w eskadrze myśliwskiej, w dużej mierze chyba i dlatego, że
słyszało się i czytało o zwycięstwach w walkach powietrznych i ilości zniszczonych samolotów niemieckich, a bez rozgłosu gineli często z dzielnych najdzielniejsi.
Chociaż miałem się za bardziej niż przeciętnie rozgarniętego, nie ustrzegłem się nagminnej pokusy, by co prędzej dorwać się
do samolotu. Na szczęście Anglicy nie są w gorącej wodzie kąpani i lubią śpieszyć się powoli. Najpierw musiałem odbyć
ich regulaminem przewidziane wyszkolenie, co mnie - pilotowi rezerwy przedwojennego chowu - wydawało się zbytecznym
marnowaniem czasu, ale z moim zdaniem nikt się nie liczył.
Po kursie elementarnym, nastąpiła selekcja: kto na myśliwca, a kto na bombowca? Każdego z "uczniów" brał szef pilotażu w
powietrze i trzeba było wykonać nakazane manewry: kilka zwitek korkociąga, pętlę zwaną potocznie "lupingiem" i beczkę
(obrót o 360 stopni wzdłuż osi samolotu). Nie powiem, iz bylem asem w akrobacji, ale tych kilka figur robiłem nie gorzej
niż pierwszy lepszy. Ale... Otóż to. Z przyczyn, których natury nie udało mi się wyświetlić (po prawdzie, nigdy nie próbowałem),
wszelkie skręty, w każdej płaszczyźnie w lewo wychodzą mi, jak Pan Bóg przykazał i jak wymagali instruktorzy. Dziwacznym
kaprysem mojej anatomii czy fizjologii, a może w ogóle czego innego, beczkę w lewo potrafię wywinąć, jakbym nigdy inaczej
nie latał, natomiast beczka w prawo może mi się udać, ale za każdym razem jest możliwość, że wpadne w korkociąg.
O tym bym nie wspomniał, gdyby mi się to nie przydarzyło właśnie w locie klasyfikacyjnym. Zbytnio się tym nie przejąłem
i od razu przymierzyłem się do beczki w lewo, ale instruktor nie był ciekaw czym mu chciałem zaimponować i kazał mi naciągnąć
nad kabiną budę, do lotu bez widoczności, na przyrządy nawigacyjne. Łatwo dodałem sobie dwa i dwa: ani chybi upatrzył sobie mnie
na pilota bombowego. Z miejsca zacząłem obmyślać, jak wytłumaczyć moją idiosynkrazję do prawoskrętnej beczki. Jednocześnie
musiałem sterować według nakazów instruktora, co mi przeszkadzało skupić się nad taktyką postępowania, w sprawie jak wyżej.
Robię co mi instruktor każe. Tyle stopni na północ, tyle na południowy wschód, tyle na zachód i jeszcze w tę i jeszcze w
tamtą stronę róży wiatrów. Odjąć gazu, to odjąć. Opadać dwieście stóp na minutę, to opadać. Widocznie prowadzi mnie do
pozorowanego lądowania. Nie spuszczam oka z zegarów. Lada chwila powinien mi dać rozkaz do wspięcia się na przelotową
wysokość i kurs na lotnisko. Taka była procedura. A on nic. Chyba instynktownie wyczułem, iż podwoziem docieram do ziemi.
Zamknąłem gaz i ściągnąłem knypel na brzuchu. O dziwo! Łupnąlem o twardy grunt, ale bez odbicia się, samolot szurał
coraz wolniej aż stanął.
Usłyszałem zdawkowe "good show" i kurs do kołowania. Korciło mnie, żeby rozchylić szparę między budą i burtą kabiny, ale
pomyślałem "nie moja sprawa, instruktor powinien wiedzieć co robi, gdy ja siedzę w ciemności". Jeszcze jedna zmiana kursu i
rozkaz: "startuj". To było nie było, daję gaz, powoli knypel do siebie, szybkość rośnie, za chwilę ogon odrywa się od ziemi
i jesteśmy w powietrzu. Instruktor pozwolił mi odsłonić budę. Nie na długo. Gdyśmy dolecieli do lotniska, znów pod budę
i do lądowania na ślepo.
Po obiedzie podsunąłem się w kasynie do mojego instruktora i czekałem okazji, by do niego zagadać. Zauważył mnie i mrugnął
jakby przyzwalająco. Zbliżyłem się, zaproponował mi piwo. Tym ośmielony, acz mętnie, zaczynam mu wyłuszczać o co mi chodzi.
Ja tu przymierzam się na myśliwca, a podejrzewam że zanosi się na przydział do bombowców. Czy można to jakoś zmienić?
On na to: - Można, ale byłoby szkoda. Na dobrego pilota myśliwskiego wystarczy mieć odwagę. Zaś pilot bombowca ma w swoim
ręku życie albo śmierć kilku ludzi załogi, którzy go darzą zaufaniem, a nie ma większej satysfakcji, niż świadomość
dochowania wiary w obliczu śmiertelnego niebezpie- czeństwa.
Po tylu latach, nie ręczę za dosłowne brzmienie mojej relacji, ale tak utkwiła mi w pamięci. Nie powtarzam jej w obecności
myśliwskich pilotów, gdyż całkiem słusznie mają się za elitę latającego bractwa. Mojego instruktora tkliwie tu wspominam,
bo sam był pilotem myśliwskim "na odpoczynku" po bitwie o Anglię. Utarło się obchodzić jej rocznicę 15 września, w dzień
pokonania Luftwaffe, kiedy polski Dywizjon 303 ustalił rekord zestrzelonych samolotów niemieckich przez jedną eskadrę.
źródło: Bolesław Korpowski, Śmigłem i piórem, Polish Art Fundation, 1990, Victoria.
Powyższy tekst pochodzi z felietonu autorstwa Stanisława Korpowskiego "Jeszcze jedna rocznica", który ukazał się drukiem
w Wiadomościach Polskich 18 września 1980 r.
|
|
|