|
|
|
str. 1 | 2 | 3
|
Na przestrzeni lat 1942-1944 Inspektor a później Dowódca Lotnictwa kilkakrotnie zwracał uwagę obu Naczelnym Wodzom,
t.j. gen. Sikorskiemu a później gen. Sosnkowskiemu, że jakiekolwiek działania naszych dywizjonów na korzyść kraju wymagają
uprzedniej zgody władz brytyjskich i zapewnienia z ich strony niezbędnej pomocy, bez której te jednostki nie będą
zdolne do działań po przerzuceniu do kraju.
Ta zgoda nie została uzyskana. Rozmowy w tej sprawie były prowadzone na szczeblach nie posiadających uprawnienia do
decydowania, jednak strona brytyjska zajmowała stanowisko odmowne lub wysoce wstrzemięźliwe, dając do zrozumienia,
iż nie bierze odpowiedzialności za wielką organizację wojskową w Polsce i że nie widzi możliwości poważnych walk
w kraju, w którym wzięłoby udział nasze lotnictwo.
Gdy w swoim czasie gen. Sosnkowski wystąpił o rozbudowę do rozmiarów dywizjonu eskadry szczególnego przeznaczenia
Nr 1586 nazywana czasem dywizjonem 301, która dokonywała przerzutu do kraju wyposażenia wojskowego i wysłanników,
Minister Lotnictwa odpowiedział, że nie leży to w jego mocy, gdyż proponowane przez nas zwiększenie etatów
sprzeciwiałoby się z wytycznymi, jakie on otrzymał od swego rządu.
W 1942 r. gen. Sikorski wystąpił do władz brytyjskich z wnioskiem o utworzenie wspólnego sztabu polsko-brytyjskiego
celem planowania i rozpracowania zagadnień przyszłego powstania w kraju, ale władze brytyjskie zajęły stanowisko odmowne.
Gdy w lipcu 1944 r. strona polska wystąpiła z wnioskiem o przerzucenie skrzydła myśliwskiego do kraju na lotniska
zajęte już przez Rosjan, celem wzięcia udziału w walkach z Niemcami, spotkała się z odmową zarówno ze strony brytyjskiej
jak i sowieckiej. Już podczas walk w Warszawie na list gen. Sosnkowskiego o zwiększenie pomocy lotniczej dla powstania,
Minister Lotnictwa Sir Archibald Sinclair w swym liście z dnia 20 sierpnia 1944 r., wyjaśniając stanowisko brytyjskie
oraz techniczne trudności tego rodzaju działań, stwierdzał jednocześnie, że rozwiązanie tej sprawy leży na drodze
politycznej. Gdy Dowódca Sił Powietrznych rozpoczął starania o zorganizowanie dużej wyprawy amerykańskich bombowców
celem dokonania masowych zrzutów nad Warszawą, Sowiety nie udzieliły zezwolenia lądowania na swych lotniskach.
Ostrzegły, że nie mogą lądować na ich lotniskach nawet uszkodzone samoloty Sprzymierzonych. Jeszcze z początkiem
sierpnia 1944 r. w związku z naszym wystąpieniem z Waszyngtonu przyszła odpowiedź, że Warszawa jest obszarem działania
wojsk sowieckich i że wykluczone są jakiekolwiek loty bez uprzedniego uzgodnienia z sowieckim dowództwem. Pomimo
zwrócenia się naszego Premiera do Prez. Roosevelta o zezwolenie na wyprawę bez zgody Sowietów, lot nie odbył się zanim
władze sowieckie swej zgody nie udzieliły.
Rzecz była do przewidzenia, że nie będziemy posiadali swobody działania nad własnym krajem. Przed oddaniem pierwszego
strzału należało upewnić się na szczeblu politycznym, jak będzie przyjęte jego echo. Zaciążyła tradycja samoofiarnej walki
na śmierć i życie w przeświadczeniu, że tym sposobem wskrzesza się niepodległość i zaciążył nasz szkodliwy optymizm,
który każe bagatelizować napotkane trudności.
Jeżeli chodzi o techniczno bojowe możliwości lotnictwa, to ze względu na swe geograficzne położenie Warszawa były poza
zasięgiem skutecznego wsparcia lotniczego. Dolot do Warszawy wówczas był możliwy bądź z Wielkiej Brytanii, bądź
z południowych Włoch. Odległość wynosiła w obu wypadkach około tysiąca mil. Nie było jeszcze w czasie całej wojny
takiego działania, by lotnictwo skutecznie zaopatrywało ośrodek walki, położony na tyłach nieprzyjaciela i odległy
od bazy zaopatrującej go o 1000 mil. Bombowce europejskiego teatru wojny mogły to zadanie z Wielkiej Brytanii
wykonać lotem wahadłowym, czyli lądując na lotniskach sowieckich. Wówczas jedna taka wyprawa zabierała 6 dni czasu
ze względu na konieczność powrotu z Ukrainy przez Włochy celem uniknięcia niemieckich myśliwców i obrony przeciwlotniczej.
|
|
|